Operacja „Planica” ruszyła w środku tygodnia. Cel: Słowenia i jej główne atrakcje kulinarno-turystyczne z finałem wyprawy na wieńczących finał Pucharu Świata zawodach w lotach narciarskich na Planicy. Załoga: sześciu bydgoszczan, trzydziestoparolatków żądnych dobrego towarzystwa, pozytywnych emocji i nowego, jakie niesie każda wyprawa w nieznane miejsce. Nasz środek transportu to nowy model V-klasy, który otrzymaliśmy od bydgoskiego dealera Mercedes-Benz Auto Frelik.

Wystartowaliśmy więc w środku nocy z wtorku na środę, co już samo w sobie było małym barbarzyństwem. Na szczęście wygodne auto zniwelowało tę niedogodność. Dzięki temu trasa minęła baaardzo szybko. O 8 Częstochowa, o 10 Ostrawa, a o 12.30 Wiedeń, a ok. 17 pierwszy cel naszej podróży, czyli region Prekmurje i turistična kmetija prowadzona przez rodzinę Hlebec.

Turistična Kmetija Hlebec to także całkiem średniej wielkości winnica produkująca rocznie ponad 20 tys. litrów doskonałych win białych i kilku odmian czerwonych. Najbardziej jednak znana jest z sielskich widoków, zwłaszcza fantastycznych zachodów słońca, kiedy jego ostatnie promienie padają na pagórki z ciągnącymi się po horyzont winoroślami. I taki właśnie widok przywitał naszą wyprawę.

I choć mogłoby być odrobinę cieplej, bo o tej porze roku zwykle jest tu ponad 13, 14 stopni Celsjusza, a tym razem termometry ledwie pokazywały dwa stopnie, to i tak było fantastycznie. Dlatego zaliczyliśmy szybki spacer po okolicznych pagórkach i rozpoczęliśmy prawdziwą biesiadę.

Milan Hlebec i jego wyborny kucharz wpierw uraczyli nas kolacją przez duże „K”. Na dzień dobry podali zupę z dzikiego czosnku, potem na stołach pojawiły się dwa potężne kurczaki pieczone przez min dwie godziny na puszkach z piwem, no i deserki. Wszystko tylko i wyłącznie z absolutnie świeżych i lokalnych produktów dostępnych w gospodarstwie Milana. Palce lizać.

Największa jednak niespodzianka czekała wieczorem, kiedy Milan senior zabrał całą naszą grupę do specjalnie zaaranżowanej piwniczki zastawionej regałami wypełnionymi różnymi butelkami wina. I choć już kilka butelek šipona, sauvignon i rizlinga otworzyliśmy do kolacji, to na dole senior rodu Hlebec urządził nam pokaz specjalny. Najpierw mały wykład nt. uprawy winorośli, produkcji win, a potem rozkoszna degustacja trzech kolejnych półwytrawnych specjałów.

Ta noc była długa.

 


 

W czwartek na śniadanie nikt nie zaspał, a kuchnia Milana Hlebca znów dała radę. Zjedliśmy, spakowaliśmy do naszej V-klasy kilka kartonów z butelkami wina i po krótkim pożegnaniu z gospodarzami ruszyliśmy do regionu Pohorje.

Niespełna 60 kilometrów jazdy i zameldowaliśmy się w dużym ośrodku Terme Zreče z fantastycznym centrum spa i równie dobrym zestawem basenów z wodami termalnymi. Według Mateja Jugovara (fani koszykówki powinni znać tego znakomitego jeszcze kilka lat temu zawodnika), naszego gospodarza i przewodnika, tutejsze wody szczycą się doskonałymi wartościami leczniczymi.

Jednak to nie Terme Zreče były głównym punktem dnia, lecz położony ponad 1000 metrów wyżej ośrodek narciarski Rogla. Tam Matej najpierw zabrał nas na pyszny obiad do oryginalnego słoweńskiego schroniska górskiego, gdzie uraczył nas gobovą juhą (zupą grzybową robioną na grzybkach zbieranych – a jak – na otaczających Roglę szczytach) podaną z ajdovi žganci, czyli dodatkiem z gryki i skwarek, stekiem pujsa z grobicami (grillowaną wieprzowiną z grzybami) oraz krompirjevimi svaljkami (kluseczkami).

Tak naładowani ruszyliśmy do wypożyczalni sprzętu i zaczęliśmy zabawę na ponad 20 kilometrach tras narciarskich, które są prawdziwą perłą w koronie Rogli. A jest to nie tylko ośrodek narciarski, ale znane i cenione przez profesjonalnych sportowców centrum przygotowawcze dla różnych dyscyplin. Dla nas najważniejsze były jednak stoki – łagodne, bardzo dobrze przygotowane, szerokie idealne dla rodzin oraz początkujących i średniozaawansowanych narciarzy. Snowpark na wyższym poziomie.

Niestety, nic nie trwa wiecznie. O godz. 17 wsiedliśmy w naszego mercedesa i ruszyliśmy w dalszą drogę. I w tym momencie po raz kolejny doceniliśmy nasze auto, a dokładnie system kamer 360°, który pozwolił z łatwością manewrować na parkingach zlokalizowanych wzdłuż wąskiej i krętej górskiej serpentyny. Następny przystanek to Terme Olimia.


Po białych szaleństwach na stokach Rogli nasza v-klasa zawiozła nas do regionu, znanego przede wszystkim z: wód termalnych, cvička (tutejszego wina) oraz takich miejsc jak: opactwo cystersów w Stičnej, Kostanjevica na Krki z zamkiem i galerią Božidarja Jakca, klasztor kartuzów Pleterje, zamek Žužemberk i Muljava z gotyckim kościołem i domem rodzinnym powieściopisarza Josipa Jurčiča.

Około godz. 18 zaparkowaliśmy w miejscowości Podčetrtek, gdzie swoją siedzibę ma genialny kompleks Terme Olimia. Szybkie zakwaterowanie w hotelu Hotelu Sotelia, kolacja i o 20 zaczęliśmy próby w najnowszej części kompleksu czyli Termali oraz ekskluzywnej, wielokrotnie nagradzanej Orhidelii. Ominęliśmy rozrywkowe programy i przygodę w wodach termalnych rozpoczęliśmy od relaksujących masaży. Potem jacuzzi i obowiązkowa runda po basenach zewnętrznych – my w ciepłej wodzie, a na zewnątrz 1, 2 stopnie Celsjusza i konstelacja Oriona nad głową. REWELACJA. Na koniec oczywiście sauny. Dostępnych było dziewięć, ale czasu starczyło nam na ledwie trzy.

Tak zrelaksowani zakończyliśmy wieczór w restauracji Lipa, która rok temu została gruntownie wyremontowana – doskonałe połączenie baru z kraftowymi piwami, pizzerii i kawiarni. Świeżo wyremontowany lokal na ternie kompleksu miał już restaurację zamkniętą, ale bar był jak najbardziej otwarty i dostępny. Do tego w środku trwał mały koncert, podczas którego blond-wokalistka śpiewała światowe hity. Widać było, że na sali słoweńskie piwo leje się szerokim strumieniem. I my załapaliśmy się na mały kufel kraftowego piwa IPA z lokalnego browaru Pivovarna Pelicon.


W piątek rano, zaliczyliśmy nieco inny rytuał, niż wcześniej. Po szybkim śniadaniu część załogi poszła na siłownię, a część udała się na spotkanie z dyrekcją resortu. W końcu jest czas na zabawę, ale i na pracę musi kiedyś się znaleźć. Nadszedł też czas na pakowania auta aby wyruszyć w kolejny etap naszej podróży. Szybko zrobiliśmy sesję zdjęciową v-klasy i ruszyliśmy na Olimpijski Športni Center, Planica. Była godz. 11, a o 15 swoje skoki miał w konkursie oddać Kamil Stoch i spółka. Ruszyliśmy więc w pośpiechu, ale z przeświadczeniem, że hotel Sotelia z luksusowym spa Orchidelia może być jednym z najlepszych miejsc na świecie dla relaksu fizycznego i emocjonalnego. Absolutny “mercedes” dla osób, którym bliska jest kultura Wellness.

Region Dolenjska żegnaliśmy więc w pośpiechu, ale i z bardzo dobrymi wspomnieniami. Słoweńskie Terme Olimia wyjątkowo przypadły nam do gustu i z pewnością były miejscem, do którego będzie warto wrócić. Przed nami jednak główny punkt wyprawy – Planica.

To był najdłuższy odcinek jazdy po słoweńskich drogach. Podróż z Podčetrtek do skrywających Planicę Alp Julijskich oznaczała ponad 2-godzinną jazdę ze wchodu na zachód Słowenii, praktycznie wzdłuż całego kraju. Na szczęście nudy nie było, bo z pozycji pasażera mogliśmy podziwiać niesamowitą charakterystykę tego małego, ale pięknego kraju. Do tego trudy podróży łagodził doskonały system audio naszej v-klasy – album Bass Astral x Igo brzmiał jakbyśmy słuchali go w klubie.

Dzięki temu bardzo szybko Słowenia zmieniła się z rolniczej w ekstremalnie górską krainę. Było to widać jeszcze przed Kranjską Gorą, ale dopiero w otoczonej wysokimi masywami Dolinie Planica odczuliśmy potęgę Alp Julijskich i Triglawskiego Parku Narodowego. Oczywiście pierwsze, co rzuciło się w oczy po przyjeździe na miejsce, to kompleks skoczni narciarskich Planica Nordic, ale wystarczyło odwrócić się o 180 stopni, żeby ugięły się pod nami kolana. Tutejsze góry są piękne, majestatyczne i z pewnością robią wrażenie nawet na zatwardziałych plażowiczach.

Kolejną rzeczą, która od razu wpadła nam w oczy, to doskonała organizacja zawodów. Pierwsi stewardzi pojawili się na drogach jeszcze na długie kilometry przed Planicą. Potem było ich coraz więcej, ale dzięki temu kierowali ruchem tak, że naszego mercedesa zatrzymaliśmy dopiero na docelowym miejscu parkingowym. Ostatni kilkudziesięciometrowy odcinek dojazdowy pokonaliśmy przy stałym towarzystwie dwóch, a czasem i trzech pomocników.

Same zawody? Emocje, emocje, i jeszcze raz emocje. Kamil Stoch po raz kolejny udowodnił swoją klasę zdobywając pierwsze miejsce po skokach na 245 i 234 metry! Duma i radość była tym większa, że jego triumf oglądało pod skocznią łącznie 12,5 tys. widzów. Przeważnie Słoweńców, ale widoczna była też całkiem spora grupa naszych rodaków. W konkursie wystartowało jeszcze czterech innych Polaków, ale do serii drugiej awansowało tylko trzech z nich – Dawid Kubacki ostatecznie był 9., Stefan Hula 22., a Jakub Wolny 30.

Zawody były więc udane. My jednak nie świętowaliśmy długo, bo przed nami była jeszcze tego dnia długa droga na wybrzeże Adriatyku i regionu Istria.

Podróż z Doliny Planica nad adriatyckie wybrzeże zajęła dwie godziny. Na górskich, krętych drogach znów niezastąpiony okazał się napęd na cztery koła (4MATIC), który skutecznie prowadził załadowane po brzegi auto po ubitym śniegu. Kiedy w końcu wjechaliśmy na autostradę już ściemniało.

 


Na miejsce, czyli do miejscowości Izola na półwyspie Istria dojechaliśmy w piątek, ok. godz. 20:30. Czasu starczyło nam więc już tylko na kolację, ale za to jaką. Zjedliśmy ją bowiem w Restauracji Marina Hotelu Marina w Izoli, gdzie chef Ivica Evačić – Ivek, uraczył nas superświeżymi grillowanymi kalmarami, szprotkami i małymi ośmiorniczkami oraz labraksem pieczonym w skorupie z soli. Nasze zmysły dopełnił smak chłodnego, białego wina wytrawnego Malvazija, które oczywiście również wyprodukowano w tej części Słowenii przez lokalnego doskonałego producenta Steras Wines. I znowu – palce lizać!

Po kolacji zakwaterowanie w resorcie SanSimone należącym do sieci Hoteli Bernardin. Za to rano… W sobotę rano przywitało nas rozkoszne 9 stopni Celsjusza, pogodne, bez jednej chmurki niebo oraz bajeczny widok na Zatokę Triesteńską i samą Izolę, piękne, rybackie miasteczko położone na wzgórzach opadających do samej zatoki. W takiej scenerii zupełnie inaczej smakuje i śniadanie i kawa. Podczas przedpołudniowego spaceru odwiedziliśmy więc naszych przyjaciół, m.in. Vesnę prowadzącą sklep z lokalnymi winami i produktami (oliwa, sól, trufle i wiele więcej) oraz na Placu Manzioli – Manzioli Wine Bar serwujące doskonałe Vina Zaro. Aż chce się żyć!

Po spacerze znów spakowaliśmy nasze auto i ruszyliśmy zwiedzać pozostałe atrakcje słoweńskiej Istrii. Pierwszy przystanek to oddalony o 15 minut jazdy autem z Izoli – Portorož. Miasto zwane też Portem Róż ma bogatą historię, która sięga jeszcze czasów Republiki Weneckiej. Niestety, przez długie lata było traktowane przez Włochów tak, jak dziś Amerykanie traktują Las Vegas – pojechać, zabawić się i zapomnieć. Dziś jednak Portorož jest jednym z najważniejszych słoweńskich kurortów turystycznych z wygodnymi hotelami, plażami, ale i kilkunastoma eleganckimi kasynami. My też odwiedziliśmy tu jeden z najważniejszych i najpiękniejszych hoteli w tym mieście – Grand Hotel Bernardin, którego cześć hotelowa obecnie przechodzi gruntowny remont. Tu udaliśmy się do jednego z największych Centrów Konferencyjnych zlokalizowanym właśnie we wspomnianym hotelu Grand.

Drugi przystanek na wybrzeżu zaliczyliśmy w Piranie, najpiękniejszym chyba mieście w całej Słowenii. Miasto do dzisiaj zachowało średniowieczny styl wąskich uliczek oraz ciasnej zabudowy mieszkalnej, dzięki czemu zasłużenie widnieje na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Typowo śródziemnomorskiego charakteru nadaje mu również zabudowa, wznosząca się stopniowo od linii brzegowej w górę pagórka, na którym usytuowany jest Piran.

Wąskie, kręte uliczki tworzą tu niesamowity klimat i są rajem dla różnego rodzaju artystów, rzemieślników oraz – oczywiście – restauratorów. To dzięki nim Piran jest obowiązkowym punktem niemal każdej wycieczki odwiedzającej słoweńską Istrię. Nasz wybór padł na czterogwiazdkowy Hotel Piran, gdzie spotkaliśmy się ze starymi znajomymi, wypiliśmy pyszną kawę i zaliczyliśmy fantastyczną sesję zdjęciową na hotelowym dachu. Hotel Piran to obiekt, z którego droga na plażę liczy zaledwie 4 metry 😉 Doskonałe miejsce, przyjemna muzyka w lobby, wygodne pokoje z widokiem na morze oraz obsługa na najwyższym poziomie – to wszystko sprawia, iż hotel ten jest jednym z popularniejszych na słoweńskim wybrzeżu.


Po arcyciekawym poranku i przedpołudniu na słoweńskim wybrzeżu ruszyliśmy w dalszą drogę. Z Istrii jest ledwie rzut beretem do regionu Kras z bodaj drugą w kolejności największą atrakcją Słowenii, czyli jaskiniami, m.in. jaskinią Postojnska Jama. My, niestety, nie mieliśmy czasu na wchodzenie pod ziemie. Zatrzymaliśmy się za to w niewielkiej miejscowości Lokev, która skrywa prawdziwą kulinarną perłę Krasu, czyli restaurację: Domačija in gostilna Muha.

Jest to niewielka restauracja (gostilna), którą już od 11 pokoleń prowadzi rodzina szkockich emigrantów. Dziś gospodarzem jest tu Andrej Muha, który kultywuje tradycje wypracowane przez swoich przodków. I to nie byle jakie tradycje. Na dzień dobry uraczył nas bowiem deską lokalnych serów, oliwek i szynki pršut. Do tego oczywiście czerwony, wytrawny Teran z lokalnej winnicy. Klasę swojej kuchni Andrej zaprezentował jednak dopiero drugim daniem. Tu była zupa jota, czyli coś w stylu naszego kapuśniaka oraz telečja krača i kifelčiki – udziec cielęcy z dodatkami. Wszystko pyszne, czuć, że robione z sercem i trafiające prosto w serce.

Niestety, na więcej nie mieliśmy czasu, ani sił. I to mimo że region Kras zdecydowanie zasługuje na więcej uwagi, choć na pierwszy rzut oka rzeczywiście nie jest zachęcający. Kraina leży w południowo-zachodniej części Słowenii i rozciąga się pomiędzy Zatoką Triesteńską a Doliną Vipawy oraz między granicą z Chorwacją na południu a okolicami Novej Goricy na północy. Największe miasto? Licząca ledwie 6 tys. mieszkańców maleńka Sežana która jest też stolicą regionu. Jednym słowem sporo skał i skąpa, ledwo zielona roślinność, a pod ziemią gigantyczna sieć jaskiń. A jednak, ten krajobraz jest bardzo mylący. Słoweński Kras jest bowiem regionem, który dopiero po bliższym poznaniu odkrywa swoje bogactwo i zarazem zupełnie inne oblicze. Tamtejsza kuchnia, mieszanka kultur, przepiękne zamki i zadziwiające jaskinie są warte nie jednej wycieczki. Odwiedzić również należy tu stajnię w miejscowości Lipica – Lipica Stud Farm, o której więcej przeczytacie naszej stronie.

Ruszyliśmy więc w drogę do ostatniego punktu naszej wyprawy – regionu Brda. To kraina inna od Krasu, pełna łagodnych wzgórz poprzecinanych dolinami i strumieniami. Wśród nich rozsiane są niewielkie wioski, których mieszkańcy zajmują się rolnictwem, głównie uprawą czereśni, oliwek, oraz winorośli. Co ciekawe jeszcze po II wojnie światowej cały ten fyrtel był bardzo biedny. Zmieniła to dopiero względna polityczna stabilność oraz zaradność tutejszych mieszkańców, którzy już od dwóch pokoleń ciężko pracują nad jakością swoich win. Dzięki nim dziś tutejsze walory krajobrazowe oraz winnice przywodzą na myśl włoską Toskanię. Także kulturalnie region bliski jest Italii, na co miały wpływ wieloletnie związki z tym krajem.

W tym pięknym miejscu – w sobotni wieczów – ugościło nas dwóch fantastycznych gospodarzy: Jimmy, brazylijski właściciel hotelu Vila Kozana, w którym spędziliśmy ostatnią noc oraz Tomaž Prinčič, jego sąsiad i lokalny producent doskonałych win Kmetija Prinčič Wines: białych – sauvignon, chardonnay i sivi pinot oraz czerwonych – modri pinot i cabernet sauvignon. Spróbowaliśmy każdego i z każdego zamówiliśmy po butelce do domu. Całe szczęście bagażnik naszego mercedesa pozwalał na ładowanie takich suwenirów bez ograniczeń. Dzięki temu zabraliśmy smak słoweńskiej Toskanii ze sobą do domu…

Mamy nadzieję, że nasza podróż i relacja z niej przybliżyła Wam Słowenię, w której od blisko dekady jesteśmy po uszy zakochani.

Natomiast za samą wyprawę dziękujemy:

  • Mercedes-Benz Auto Frelik za użyczenie perfekcyjnego auta, które doskonale się spisywało przez ponad 4000 kilometrów jakie zrobiliśmy – Absolutny TOP!
  • Agencji marketingowej Green House za support, foto i story
  • oraz za doskonałe towarzystwo i wsparcie w podróży naszym przyjaciołom: producentom doskonałych mebli Solidwood oraz Biuro Turystyki Visite.pl – odkrywanie Bydgoszczy.

 

Zapraszamy do Słowenii!